Recenzja: Marvel’s Midnight Suns

W Midnight Suns zakochałem się odkąd zobaczyłem pierwszy zwiastun i postanowiłem nic więcej nie oglądać i nie czytać. Wiedziałem, że zagram, bo w głębi duszy jestem wielkim fanem Marvela, zarówno komiksów jak i filmów. Nie powiem, że znam na wylot każdego bohatera każdego komiksu, ale wiem na tyle dużo, by móc czerpać garściami z wielu dzieł popkultury znając odniesienia do znanych serii i herosa.

Na wstępie zaznaczę, że kopię do recenzji podesłało mi 2K, za co serdecznie dziękuję. Muszę też zauważyć, że tenże dystrybutor nie miał wpływu na kształt ani treść tego, co tutaj widzicie i słyszycie. Grę ogrywałem na PC.

YouTube player

Zalążek fabuły jest prosty jak budowa cepa, jeden z członków Hydry, dr. Faustus z pomocą mistycznych mocy uwalnia z wiecznego potępienia Lilith, demoniczną postać, dzięki której ma zamiar zapanować nad całym światem. Jak na ironię, jedyną osobą, która jest w stanie pokonać Lilith i ponownie zamknąć ją w odmętach astralnego potępienia, jest Hunter, nasz główny bohater lub bohaterka. Tak, dodano kreator postaci, choć jest on wyłącznie kosmetyczny. Wracając do tematu, Hunter była u mnie kobietą, więc w ten sposób będę się do niej odnosił. A, wspominałem już, że Hunter to córka Lilith i już raz ją pokonała? Wiedziała o tym Dozorczyni pewnego opactwa, która wraz z ekipą Midnight Suns i Doktorem Strangem, wskrzesili ją do życia i wyciągnęli z krypty, by ponownie stawiła czoła swojej matce i uchroniła świat od zagłady. Jeśli znacie Marvela wyłącznie z MCU, to możecie być zdziwieni sposobem prowadzenia narracji, ale gwarantuję, że szybko się odnajdziecie w tej konwencji.

Jeśli mówi Wam coś nazwa studia Firaxis, a są to m.in. twórcy odpowiedzialni za ostatnie XCOM-y, to musieliście już podejrzewać, że systemowo gra będzie dopracowana w każdym szczególe. I tak jest, szczególnie jeśli chodzi o samą walkę i możliwości na polu bitwy. Fabularnie również nie jest najgorzej, a cutscenki ogląda się z przyjemnością, ale nie byłbym sobą, gdybym nie wytknął czegoś, co mnie mocno wynudziło, żeby nie powiedzieć, rozczarowało.

Po wejściu do właściwej gry, zostajesz wprowadzony do swojej bazy domowej. To „The Abbey”, czyli stare opactwo, w którym mieszkasz Ty i inni bohaterowie drużyny Midnight Suns. Opactwo jest pełne pomieszczeń i korytarzy, a do tego dochodzi duży, otaczający je teren, który można zwiedzać. Ta baza domowa funkcjonuje bardzo podobnie do klasztoru z Fire Emblem: Three Houses. Rozmawiasz z mieszkańcami, możesz z nimi „trenować”, kupować kostiumy i odblokowywać wyposażenie do własnego pokoju. Jest też sporo pobocznych historii do odkrycia. Ponadto las wokół The Abbey jest pełen przedmiotów do zbierania, skrzyń ze skarbami i jaskiń z wyzwaniami. Jednym słowem, jest gdzie biegać, choć moim zdaniem ten element gry jest bardzo ubogi, żeby nie powiedzieć, że wsadzony na siłę.

Ten etap gry kręci się głównie wokół budowania relacji z towarzyszącymi bohaterami. Budujemy system karmy, pogłębiamy przyjaźnie i odblokowujemy kosmetyczne rzeczy dla naszej drużyny. Wyższe poziomy przyjaźni zarabiają na bonusy. Aby znacznie wzmocnić związek, można spędzić wolny czas z wybranymi bohaterami, na przykład oglądając film lub grając razem. Bardzo przypomina to gry z serii Persona: pokazana jest krótka scenka, w której twój bohater przeżywa tę czynność z wybranym przez ciebie bohaterem, a poprzez opcje dialogowe możesz spróbować poprawić waszą przyjaźń. Przyjaźń jest tu jednak słowem kluczem, bo romantyczne uwikłania nie są możliwe.

Dla mnie jest to najsłabszy element gry, który muszę przeboleć, by móc przenieść się do crème de la crème, czyli walki.

Uprzedzam, że nie ma tu procentowych szans na trafienie lub nie, więc konsekwencje ataków widać jak na dłoni i chyba nie zdarzyło mi się spudłować ani razu. Ale nie oznacza to, że w grze nie ma elementu losowości. Midnight Suns używa popularnego ostatnio Deckbuildingu, czyli budowania talii ataków. Każdy bohater posiada zestaw kart, które reprezentują jego umiejętności. Na przykład Łowca posiada umiejętność chwytania wroga swoim biczem i rzucania nim w innego wroga (lub obiekt). 

Każdy bohater ma swój własny zestaw kart, który możesz stopniowo rozbudowywać o nowe karty lub ulepszając istniejące. Karty podstawowe nabijają nam punkty heroizmu, a te mocniejsze punkty heroizmu zużywają. Ponieważ karty trafiają do ręki losowo, możliwe jest, że zaczynasz na przykład z kartami tylko dla Łowcy (lub innego bohatera). Prym w walce wiodą te karty, które nakładają statusy, ogłuszają, przesuwają przeciwników na polu bitwy, albo są oznaczone jako szybkie [czyli te, po których zagraniu i pokonaniu wroga odzyskujemy ruch], albo łańcuch, czyli pozwalające zaatakować więcej niż 1 wroga podczas 1 tury. Oprócz tego możemy rzucać elementami interaktywnymi na mapie, zmieniać pozycję naszego członka drużyny, albo wykorzystywać przeszkadzajki, które odpowiednio użyte, przechylą szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Nie ma przymusu wykorzystywania kart każdego bohatera. Jeśli np. umiejętności Spider-Mana mocno pasują do tego co mamy na ekranie, nie ma problemu, żeby użyć we wszystkich trzech ruchach jego kart, o ile spełniamy wszystkie warunki. Jeśli jakaś karta nam nie pasuje, możemy wymienić maksymalnie dwie na inne, również losowe.

Brzmi jakbyśmy mieli totalną kontrolę, a przeciwnicy nie stanowili wyzwania, ale tak nie jest. W każdej turze możemy wykonać trzy zagrania kart, raz przemieścić bohatera na polu bitwy, a jeśli mamy wystarczająco punktów heroizmu, użyć otoczenia do wyrządzenia krzywdy lub ogłuszenia naszego przeciwnika. Jasne, kiedy już poznamy na wylot system walki, zwykli żołdacy Hydry w misjach pobocznych padają podczas jednej, góra dwóch rund, ale prawdziwe wyzwania czekają w misjach fabularnych.

Każda tura w walce polega więc na znalezieniu najbardziej efektywnego wykorzystania bohaterów i otoczenia, by zadać wrogowi jak najwięcej obrażeń. A ponieważ karty, które dobierzesz w każdej turze, są znowu losowe, nigdy nie wiesz dokładnie, co możesz zrobić w następnej turze. To zawsze jest zagadka, w której regularnie trzeba robić to, co najlepsze ze złej sytuacji.

Działa to świetnie. Szczególnie w późniejszej fazie gry, gdy wrogowie zyskują nowe zdolności (takie jak uzdrawianie kolegów z drużyny), trzeba się dwa razy zastanowić przed zagraniem niektórych kart. Często jest to szukanie reakcji łańcuchowych: „Jeśli rzucę tym wrogiem o tę eksplodującą beczkę, to tym wybuchem załatwię dwóch kolejnych wrogów”.

Na szczęście misji nie brakuje. Oprócz misji fabularnych (w których rozgrywają się najbardziej spektakularne bitwy), istnieją misje poboczne, które wykonujesz, aby zbierać materiały (do craftingu lub rozwoju bazy). Z jednej strony spoko, ale z drugiej strony poboczne aktywności są niemalże wymagane, by odblokować niektóre mechaniki podczas walki, których inaczej byśmy nie odblokowali. Nie podoba mi się takie ograniczanie, bo misje poboczne są powtarzalne, nudne i operują na zasadzie 4 czy 5 celów, które pojawiają się randomowo. Raz musimy zatrzymać ciężarówkę przed odjechaniem, innym razem zatrzymujemy helikopter. Raz musimy pokonać wrógów elitarnych, innym razem otworzyć skrzynie kluczami, które dostajemy za pokonanie określonych wrogów na mapie. Po 10-ej misji miałem dość. Jasne, rozwijałem bazę i bohaterów, ale ileż można? Oprócz eksploracji Opactwa, był to chyba drugi, najgorszy element gameplayu, który po pewnym czasie po prostu olałem.

Niestety, fakt, że gra jest dobrze poskładana pod względem rozgrywki, jest momentami nieco osłabiony przez obecne w niej bugi. Na przykład są pewne graficzne glitche, takie jak wyskakujące tekstury, albo artefakty, które pojawiały się u mnie kiedy zminimalizowałem grę i ponownie do niej wróciłem. Może to kwestia oczekiwania na łatkę, bo sterowniki miałem zawsze na czasie. Dziwne, tym bardziej, że gra była parokrotnie przekładana. Nie mogę jednak przeboleć tego, że nawet jeśli kupimy grę na Steamie, odpala się launcher 2K, który sam z siebie zżera masę zasobów. 

Po obejściu tego launchera i odpalaniu bezpośrednio samej gry, dostałem boost FPS na poziomie +20% i na luzie mogłem zwiększyć ustawienia graficzne na wyższy szczebel, przez co gra wyglądała ładniej. A propos wyglądu – dla mnie Midnight Suns ma dwa oblicza – podczas walki zachwycam się jakością efektów świetlnych i umiejętnościami bohaterów jak i samymi modelami postaci, by podczas biegania po opactwie obserwować drętwe animacje bohaterów i system mimiki twarzy sprzed 10 lat. Zupełnie jakby za te dwa elementy odpowiadały dwa zupełnie inne zespoły, które nie do końca złapały wspólny grunt.

To co jest doskonałe to muzyka w grze, która ma dużą zawartość epickości MCU. Cała oprawa audio zresztą jest bardzo dobra: aktorzy dobrze ożywiają postacie. A efekty podczas bitew w szczególności dają dodatkowy „ciężar” wszelkim umiejętnościom, które rzucają bohaterowie. W połączeniu z efektowną, szybką animacją jest to bardzo fajna gra, którą można nie tyle ogrywać, ale również oglądać godzinami.

Czas na podsumowanie – Marvel’s Midnight Suns to niesamowicie udana gra dla fanów Marvela – Ci mogą sobie do każdej oceny w sieci dodać dwa oczka. Interakcje pomiędzy znanymi i mniej znanymi bohaterami z uniwersum Marvela to uczta dla każdego, kto choć liznął tych postaci. Z drugiej strony są Ci, którzy oczekują solidnej gry turowej – oni również się nie zawiodą, choć będą musieli przeboleć całą otoczkę friendship forever, czyli bieganie po opactwie i zaliczanie misji pobocznych by rozwijać bazę. Mikrozarządzanie w pewnym momencie mnie pokonało, ale wiem, że są osoby, dla których zdobycie każdego małego punkcika to wielka frajda. Pomimo swoich bolączek, uważam, że dobrze spędziłem czas z Midnight Suns i z radością wystawiam mocną ósemkę.

Marvel’s Midnight Suns można ograć na PC, PlayStation 5 i Xbox Series X i S. Zapowiedziano również wydanie wersji na PlayStation 4, Xbox One i Nintendo Switch w przyszłości.

  • 0 Comment
  • Gry
  • 22.12.2022
Kategorie
Categories
Newsletter
Login
Loading...
Sign Up

New membership are not allowed.

Loading...