W erze gier, które da się przejść w pięć godzin, podświetlanych elementów do wspinaczki lub bezpośredniego pokazywania graczowi, gdzie ma iść, by się przypadkiem nie zgubić [Dead Space!], powinniśmy docenić gry, które wymagają od nas uwagi, sklilla oraz zawzięcia. Jedną z takich gier jest Cuphead, który pomimo prześlicznej oprawy graficznej, bardzo łatwo odsiewa twardzieli od pozorantów.
Pamiętam, że za czasów mojej młodości, skilla miał ten, który potrafił wyjechać z garażu w Driverze albo przeszedł Contrę na jednym życiu. Dziś tak naprawdę każdy może skończyć większość gier AAA i nie musi przy tym wybierać najniższego poziomu trudności. Nie wspomnę o grach, które praktycznie podsuwają tryb luźnej eksploracji, oferując poziom jeszcze niższy niż easy, a który opisany jest jako „pozwalający skupić się na fabule”. Swego czasu zdziwiłem się, że niektóre etapy L.A. Noire można po prostu pominąć, jeśli nie dawaliśmy sobie rady ze strzelaniem. W Cuphead można przejść etap na niższym poziomie trudności, ale w ten sposób nie przejdziemy ostatniego bossa i tak naprawdę nigdy nie zobaczymy zakończenia.
Z jednej strony tego typu zabiegi ułatwiające pozwalają spopularyzować rozrywkę, jaką są gry wideo – skill wymagany do ich ukończenia nie jest już czymś nieosiągalnym, nawet dla kogoś, kto pierwszy raz trzyma w ręce pada. Z drugiej strony, ktoś, kto wymagał od gier wyzwań z dawnych lat, musiał sięgać po najwyższy poziom trudności. Owszem, były gry w stylu Ninja Gaiden, które wręcz masakrowały palce i zmuszały do nadludzkiego wysiłku, ale trend szedł w stronę ułatwiania i bezstresowego ogrywania kolejnych tytułów. Cuphead bardzo łatwo karci za błędy, ale nie robi tego w sposób, który można uznać za nie fair. Owszem, Cuphead to przez większość czasu typowy boss rush i choć czasami robi się z niego ostry bullethell [latające etapy!], dokładnie wiemy dlaczego przegrywamy i nie ma w tym niczego, co można by uznać za złośliwe. Giniesz? Po prostu naucz się grać.
Pamiętam, że swego czasu mocno napaliłem się na pierwsze Darksiders. Krótko po premierze, w sieci pojawiły się opinie, że jeśli nie chcesz się zanudzić od połowy gry, to odpal ją od razu na hardzie. Tak też zrobiłem i naprawdę nie wyobrażam sobie, jak ta gra musiała być prosta na normalnym poziomie trudności. Przyznam szczerze, że w Cuphead nie miałem odwagi odpalić pierwszego etapu na poziomie uznawanym za normalny. Na początku chciałem ogarnąć sterowanie i poznać niektóre mechaniki, a dopiero później wracałem do etapów z bossami w celu zdobycia ich dusz. Do gry podszedłem z pokorą i muszę przyznać, że wyszło mi to na dobre.
Odnoszę wrażenie, że wielu moich znajomych skusiło się na Cuphead głównie ze względu na oprawę graficzną, a później zostali oblani wiadrem zimnej wody, gdy okazało się, że jest to cholernie trudna gra. A przynajmniej na początku może za taką uchodzić. Wystarczy chwila i odblokujemy możliwość noszenia ze sobą dwóch broni, posiadające specjalne i drugie, unikalne tryby strzelania. Jeśli masz problem z celowaniem, wybierz słabszą, ale samonaprowadzającą broń. Jeśli grasz na bliskim dystansie, działający na krótszym dystansie blaster będzie lepszą opcją. Dodajmy do tego opcję doposażenia perkiem, który zmniejsza zdrowie, ale zwiększa obrażenia i nagle okazuje się, że kombinacji jest o wiele więcej, niż moglibyśmy się spodziewać – każdy znajdzie taki zestaw, który wzmocni ich ulubiony styl rozgrywki.
Przykład z życia wzięty: znajomy podczas ogrywania Demon’s Souls wydał ponad 800 zł na pady. Przeklinał, rozwalał Dual Shocki na kawałeczki, zarzekał się, że nigdy już w to nie zagra, a następnego dnia głosił chwałę From Software i dałby się pokroić za wydłużenie doby, by tylko grać coraz dłużej i dłużej. I coś w tym jest. Jeszcze parę lat temu wyznawałem zasadę, że gry mają dostarczać radości, a jeśli takiej nie odczuwam, to po prostu sięgam po inną. W tamtych czasach, gdyby ktoś postawiłby mnie przed niewykonalnym zadaniem, trudnym bossem, który wymaga uczenia się ciosów, liczenia klatek uniku lub dziesiątek podejść, pewnie rzuciłbym taką grą w kąt. W Cuphead miałem momenty, kiedy w ostatnim momencie obrywałem znienacka i musiałem powtarzać cały etap od nowa. Pierwsza porażka – restart. Druga porażka – rzucam mięsem. Piąta porażka – no cóż, powiem tylko, że cieszę się, że mam w pokoju gruby dywan. Przerwa na kawę, przejście po pokoju z układaniem sobie ataków bossa w głowie, a następnie pełne skupienie i… sukces!
Uczucie satysfakcji okupione dziesiątkami prób i wylanym potem nie może równać się z żadnym innym uczuciem. I taki właśnie jest Cuphead. Z początku zachwyca, później wystawia na próbę, karze, motywuje, a na końcu przynosi upragnioną satysfakcję. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi tego typu zagrywki, ale nawet jeśli uważasz, że nie dasz rady, że nie lubisz wyzwań i pragniesz luźniejszych chwil z konsolą lub pecetem, daj Cuphead szansę. To jedna z tych gier, które od początku mają na siebie pomysł i konsekwentnie go realizują. W moim przypadku dochodzi jeszcze sentyment do bajek Disneya, a inspiracji wczesną Myszką Miki, której emisje oglądałem w TVP podczas Dobranocek, ciężko nie zauważyć.
O czym tak naprawdę jest Cuphead? Tytułowy filiżankogłowy przegrał w kasynie swoją duszę i, by jej nie stracić, musi ściągnąć dług z wierzycieli diabła. Prosta fabuła, którą da się streścić w jednym zdaniu. O sukcesie Cuphead (a sprzedano już ponad milion kopii!) nie stanowi wyłącznie design czy wyśrubowany poziom trudności, ale to, że to naprawdę dobrze przemyślana i zrealizowana gra. Mechanika idzie w parze z oprawą i choć można się przyczepić do braków w historii, która jest tylko pretekstem do przechodzenia kolejnych etapów, Cuphead dostarcza wielu ambiwalentnych doznań. Kiedy przegrywałem, czułem się jak leszcz, ale wystarczyło, że końcówką energii przechodziłem bossa uznawanego jeszcze 10 minut wcześniej za przegiętego i niemożliwego do ogarnięcia, a czułem się jak gruby bóg. Jeśli nadal nie możecie dać sobie rady z normalnym poziomem trudności – zaproście kogoś do coopa! Gra staje się wtedy znacznie prostsza: o ile obaj nie zginiecie w tym samym momencie, możecie się wskrzeszać. Z tą wiedzą, nawet najtrudniejsze etapy można przechodzić z mniejszą liczbą powtórzeń, zakładając, że jesteście zgrani z partnerem i doskonale wiecie co macie w danym momencie robić.
Skłamałbym jednak pisząc, że Cuphead to gra, którą da się ukończyć za jednym posiedzeniem. W moim przypadku trzeba ją dawkować, by nie zwariować. Nie jest to prosta gra, ale taka, która wymaga od nas czegoś więcej niż po prostu odpalenia. Cuphead nie przejdziecie z marszu – gra wymaga treningu, zapamiętywania taktyk na konkretnych przeciwników i nieustannego skupienia, a cierpliwość jest tutaj w cenie złota. Jeśli miałbym zarzucić konkretną analogią, to Cuphead najbliżej grywalnością do Mega Man X, intensywnością tego, co się dzieje na ekranie do klasycznej Contry, a stawianym wyzwanem do Metal Sluga i jest to jedna z największych rekomendacji, jakie mogę wystawić.
Jeśli jesteś hardkorowcem, niech nie odrzuca Cię oprawa, a przyciągnie wyzwanie. Jeśli jesteś casualem, nie zrażaj się poziomem trudności, bo niektóre etapy to istny majstersztyk i warto ich doświadczyć na własnej skórze. Jeśli uważasz się za normalnego gracza, który nie kwalifikuje się do żadnej z powyższych grup, to nie ma się co zastanawiać – Cuphead to gra, która po prostu warto ją znać.
A jak to wygląda u ciebie? Lubisz trudne gry, które stawiają wyzwania, a jednocześnie są bardzo fair w stosunku do gracza?
Grę dostarczył GOG.com
Disclaimer: Zdaję sobie sprawę, że jeszcze starsi ode mnie zarzucą tytułami, których nie znam, a które w czasach, kiedy oni sami byli młodsi, były uznawane za cholernie trudne, ale postanowiłem operować przykładami gier, których dane mi było spróbować osobiście.
Platforma testowa:
Model | Zdjęcie | Dostawca |
Fractal Design Define S |
|
|
Intel i7-6700k | |
|
HyperX DDR4 Savage 3200Mhz | |
|
HyperX Savage 240 GB | |
|
Gigabyte GTX 1070 G1 | |
|
Corsair CX600 | ||
Thermaltake Macho rev. B | ||
ASUS Z170 Pro Gaming |
|
- brak komentarzy
- Gry
- 27.10.2017