WD My Cloud Mirror to moje pierwsze podejście do domowych serwerów danych. Żyjemy w świecie, gdzie słowa chmura i backup są czymś oczywistym dla młodych i aktywnych w sieci ludzi. Terminy te zdobywają coraz większą popularność również wśród użytkowników starszych i tych, którzy tworzą treści w domu, na zlecenie lub chcą unifikacji komputerów.
Myśląc logicznie, po co kupować dysk twardy dla jednego komputera, jeśli w domu często mamy dostęp do paru urządzeń i trzymanie kopii ważnych plików na każdym z nich jest nieefektywne. Wymaga to niezłej synchronizacji, by zmiany na jednym komputerze od razu lądowały również na innych, wiedząc, ile czasu może to zająć, ludzie zaczynają się zastanawiać. Mnie to zastanowienie pchnęło w kierunku domowego dysku sieciowego i nieskromnie napiszę, że była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
Obecnie mam w domu tablet, dwa smartfony, telewizor z obsługą DLNA, PS4, komputer stacjonarny i dwa laptopy. Na TV oglądam filmy z komputera, na komputerach pracuję, tablet służy do oglądania seriali przed snem, a i na smartphonie również mi się to zdarzało. Wkurzałem się, że muszę się wcześniej przygotowywać i kopiować lub udostępniać z komputera pliki. Przy opcji z udostępnianiem, komputer musiał być włączony, więc mogłem zapomnieć o oglądaniu seriali, będąc na np. dwutygodniowych wakacjach nad morzem. Nie wiem jak Ty, ale ja nie zwykłem zostawiać wszystkich sprzętów podłączonych do prądu, kiedy wiem, że przez tak długi okres nawet nie będę w mieszkaniu.
Nie myśląc długo, w domu zawitał WD My Cloud Mirror drugiej generacji. Podłączyłem dysk do routera kablem sieciowym i mogłem rozpocząć instalację.
Konfiguracja jest banalna, a interfejs przejrzysty i już w 5 minut od wyjęcia z pudełka mogłem zacząć przenosić pliki. Skopiowanie prawie 750 GB danych [zdjęcia, materiały wideo, muzyka w formacie FLAC, dokumenty, kopie zapasowe i projekty] zajęło mi prawie dwie godziny, co i tak uważam za rewelacyjny wynik, bo szykowałem się na znacznie dłużej. Potem skopiowałem jeden, 7 GB plik, prędkość kopiowania dochodziła do 90 MB/s. W przypadku bardziej rozproszonych plików [np. zdjęcia lub małe pliczki] prędkość kopiowania z PC na dysk może spaść do 60 MB/s, co nadal jest akceptowalnym wynikiem. Wynika to z ograniczenia dysków talerzowych i posiadanego routera i ciężko zrobić z tym coś więcej, bez inwestowania w inne rozwiązania sieciowe.
My Cloud sam skatalogował pliki według paru kategorii i pozwalał na dowolne sortowanie, ale jako człowiek, który rzadko zmienia przyzwyczajenia, odpaliłem widok domyślnych katalogów i traktowałem dysk sieciowy jak nową partycję komputera. *komputerów. *urządzeń.
A jak to wygląda teraz? Odpalam sobie filmy, kiedy chcę, na wyłączonym komputerze, gdziekolwiek jestem. Na tablecie i smartfonach mam zainstalowaną aplikację od WD, dzięki czemu mogę sobie streamować filmy będąc u rodziny 400 km od domu, pobierać pliki z projektami i pracować zdalnie na laptopie. Ostatnio nawet zdarzyło mi się oglądać odcinki serialu zgranego na dysk sieciowy jadąc do pracy komunikacją miejską i będąc w zasięgu LTE – czas zlatuje w oka mgnieniu, a ja nadrabiam to, czego nie mogę zobaczyć wieczorem w domu. Buforowanie trwało krótko, a pobierało się na tyle wprzód, że nawet tracąc na chwilę zasięg film nie był przerywany.
Na koniec killer ficzer jak dla mnie – wyprowadzając się ze Śląska do Warszawy wiedziałem, że moja rodzina będzie chciała wiedzieć co się u mnie dzieje i będę musiał co jakiś czas udostępniać co ciekawsze zdjęcia. Może nie musiał, ale chciał – śląskie rodziny są bardzo zżyte, a wartości rodzinne szanowane od pokoleń. Teraz wystarczy, że zrobię zdjęcie telefonem, wyślę aplikacją do odpowiedniego folderu na dysku sieciowym, pozyskam do niego publiczny link i mogę wysłać rodzinie. Będą mieli dostęp wyłącznie do tego folderu, nie widząc, co jeszcze trzymam na dysku, a kiedy najdzie ich ochota, mogą zobaczyć, czy nie wrzuciłem czegoś nowego. W drugą stronę może to działać np. w przypadku wyjazdu na wakacje. Zdjęcia z lustrzanki zrzucam laptopem na dysk sieciowy i nie muszę się martwić, że padnie mi karta SD lub zabraknie miejsca na laptopie. Dwa terabajty zapewniają solidną ilość miejsca w awaryjnych momentach, a mnogość funkcji multimedialnych to dla mnie mały szok. Wcześniej nie miałem do czynienia z tego typu rozwiązaniami i dopiero teraz widzę, jak wiele mnie omijało.
I tak oto ta mała, biała skrzyneczka pokazała mi, że czasami warto ułatwić sobie życie. Skorzystałem na tym nie tylko ja, ale moi najbliżsi i domownicy. Ja mam miejsce na nowe gry, dziewczyna nie musi trzymać projektów na laptopie i może sobie pobierać kiedy i co tylko chce, a rodzina nie męczy mnie o zdjęcia – win, win, win. Cena 550 zł za wersję bez lustrzanej kopii [bez mirror w nazwie] to gratka dla niewymagających użytkowników. Za cenę 1450 zł dostaniemy już 4 TB w Raid 1. W środku zastaniemy dwa dwuterabajtowe dyski WD RED. Są one połączone w macierz Raid 1 (lustrzany), dzięki czemu na obu dyskach zapisują się kopie tego samego pliku. Jeśli padnie jeden dysk, plik jest bezpieczny na drugim. Stąd też wzięła się nazwa Mirror. Oczywiście, jeśli użytkownik chce, może zmienić rodzaj macierzy lub pozostawić po prostu 4 TB bez kopii na drugim dysku – wtedy My Cloud zachowuje się jak zewnętrzna partycja, zachowując swoje możliwości multimedialne, ale zawsze istnieje ryzyko utraty danych w przypadku awarii.
Ktoś mi napisze, że przecież jest Dropbox, Google Drive i inne tego typu serwisy oferujące miejsce w chmurze. Owszem, ale często za większą ilość miejsca trzeba zapłacić i to sporo. Za roczną subskrypcję jestem w stanie kupić taki właśnie dysk i nie polegać na usługodawcy, wierząc, że nikt nie ma dostępu do moich plików. WD My Cloud Mirror drugiej generacji to nie tylko miejsce na serwerze, ale też rozwiązania mobilne i multimedialne i tym wygrywa u mnie ze standardowym miejscem w chmurze, jako usłudze abonamentowej. Mając taki domowy serwer NAS, możemy wpakować tam maksymalnie 12 TB przestrzeni dyskowej, co spokojnie powinno wystarczyć na parę lat. Oczywiście zależy to od zastosowania i trybu użytkowania, bo grafik lub montażysta wideo jest w stanie zapełnić to w miesiąc.
Na koniec garść technikaliów dla zapaleńców:
Z przodu urządzenia, na szarym elemencie ozdobnym zostały umieszczone trzy diody informujące nas o stanie pracy urządzenia. Złącz jest niewiele, wszystkie znajdują się z tyłu, co może być niewygodne podczas podłączania chociażby zewnętrznego dysku lub pendrive’a. Znajdziemy tam dwa złącza USB 3.0, złącze Ethernetu i złącze zasilania i to wszystko, czego potrzeba.
Co ważne, nie musimy instalować żadnych dodatków do przeglądarki, żeby przeglądać pliki zdalnie – wszystko działa po wejściu na odpowiednią stronę. Z poziomu przeglądarki możemy tworzyć foldery, dodawać pliki i pobierać już te istniejące oraz zarządzać umieszczonymi wcześniej danymi. Możemy tutaj również dodawać nowych użytkowników, którzy otrzymają własne foldery, a także będą mogli dzielić się danymi z innymi użytkownikami. Takie prywatne, własne miejsce dla każdego z domowników.
Jeśli chcemy, by dysk robił cykliczne kopie zapasowe konkretnych folderów z komputera, należy zainteresować się aplikacją WD Sync i WD Smartware. Parę kliknięć i nasze projekty będą przenoszone na dysk w czasie rzeczywistym lub o konkretnej godzinie.
Niestety WD Cloud My Mirror nie jest sprzętem idealnym – podczas testowania, dysk spoczywał przy obudowie, na ziemi i przy normalnym toku życia domowników zauważam na obudowie drobne ryski. A to coś się przestawi, a to podniesie dysk by odkurzyć – docelowo pewnie trafiłby na półkę lub na biurko, ale przy takim przemiale sprzętu jak u mnie, czasami testuje się je w chałupniczych warunkach :D Drugim minusem jest głośność. Czasami urządzenie łapało wibracje od dysków wewnątrz. W nocy, przy wyłączonym komputerze, dźwięki z dysku mogą wybijać z delikatnie wpadającego w sen błogostanu. Po czasie jednak człowiek zaczyna całkowicie to ignorować, bo nie jest to głośne urządzenie – wymaga jednak przyzwyczajenia, jeśli śpimy w tym samym pomieszczeniu.
Trzecim i ostatnim minusem jest dla mnie prosty interfejs. Czasami za prosty. Wolałbym zamiast przenoszenia plików metodą „Drag & Drop”, jakiś duży button „Add Files”, który otwierałby mi nowe okno gdzie mógłbym wybrać lokalizację plików do skopiowania. Jeśli ktoś uważa siebie za zaawansowanego użytkownika na pewno znajdzie więcej mankamentów, ale ja nie wgryzam się aż tak bardzo. Testowałem urządzenie jako zwykły Kowalski i jakiekolwiek zadanie chciałem wykonać, nie napotykałem trudności. Chyba czas na zaopatrzenie się w Raspberry Pi z modułem WiFi i sprawdzenie jak będzie wyglądało streamowanie filmów z pominięciem Smart TV korzystając z bardziej zaawansowanych aplikacji do odtwarzania multimediów. Kodi, anyone?
WD My Cloud Mirror to tanie, szybkie i niezwykle przydatne rozwiązanie dla kogoś takiego jak ja – tworzę sporo treści, robię zdjęcia, nagrywam materiały wideo, często zmieniam urządzenia i ciągle chcę mieć dostęp do plików na których pracuję. Po pracy lubię się rozerwać oglądając film, a możliwość udostępniania np. zdjęć rodzinie oszczędza mi sporo czasu i nerwów.
- brak komentarzy
- Sprzęty
- 30.06.2016