Wielki hit, gwiazdy Hollywood, ogromny budżet, ckliwa historia, ikona amerykańskiej myśli pancernej i kolejny kandydat do Oscara. Bullshit.
Początek zapowiadał się świetnie – zgrana ekipa czołgu armii Stanów Zjednoczonych na terenie Niemiec, walka ze zmęczeniem, fiksacja wojną i durne zagrywki, które mają umilić czas do zakończenia terroru, kiedy wokół giną przyjaciele. Typikal amerikan łor muwi.
Od tego momentu rozpoczął się festiwal klisz, utartych schematów, typowym zwrotów akcji, sytuacji z cyklu 5 vs. 500, debilnot i wszelkiej maści rzeczy, które mnie osobiście drażnią. Po seansie poczułem się jak kretyn, któremu próbuje się wcisnąć średniaka, mówiąc, że to objawienie.
Nie wiem czy David Ayer pozazdrościł kunsztu Quentinowi Tarantino, ale niektóre sceny dialogowe dłużyły się niemiłosiernie bo… brakowało im błyskotliwości, sprawnej zabawy słowem, napięcie niby było, a jednak miałem ochotę przewinąć film w kinie. Pierwszy raz w życiu.
Każdy, kto widział zwiastun, wie o czym będzie film, więc nie będzie zaskoczeniem sytuacja, kiedy bohaterska ekipa, które wcale taka bohaterska przez cały film nie była, postanawia mimo wszystko trzymać się celów misji, nawet w obliczu zatrważających sił wroga. Oczywiście nie zabrakło sceny typu:
– Ich jest za wielu! Uciekajmy!
– Mamy misję do wykonania, nigdzie stąd nie idę, ten czołg to całe moje życie.
– Ok, więc ja też zostanę, nie opuszczę swojego kochanego dowódcy.
O autentyczności scen się nie wypowiem, bo znając bzika amerykanów na punkcie Shermana i cyferek, statystyk i danych technicznych, ten był autentyczny, ale nikt mi nie wmówi, że ów mały, słabawo opancerzony czołg, był w stanie położyć niemieckiego Tygrysa. Tak samo jak nikt nie wmówi mi, że maszerująca z panzerfaustami armia niemiecka, zamiast napieprzać w czołg z tychże, biega 5 metrów od niego z karabinami i zbiera kolejne serie padając majestatycznie.
Żeby nie było, że tylko gnoję. Brad Pitt zagrał bardzo dobrze, Shia Labeouf nie wyglądał jak szczeniaczek, Jon Bernthal denerwował mnie na potęgę [czytaj – zagrał wiarygodnie i wywołał sporo emocji] i paradoksalnie najgorzej wypadł „świeżak” w ekipie – Logan Lerman, którego możecie kojarzyć z serii filmów o Percym Jacksonie.
Podobały mi się sceny walk czołgów, a ludzie, którzy oszaleli na punkcie gry World of Tanks na pewno rzucili się do kin jarając się smaczkami, które tylko oni poznają. Ja, jako typowy niedzielny czołgista, nie dostrzegłem w tym aspekcie większych debilnot, oprócz wspomnianej walki Shermana z Tygrysem.
Przykładów na to dlaczego film jest zły/dobry jest więcej, ale ja osobiście nie mogę polecić tej produkcji. Podczas seansu nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ktoś urąga mojej inteligencji, serwując mi pancerne „Rambo” z dramatyczną końcówką, by pokazać mi, że to nie film akcji, a jednak dramat. Obejrzeć na DVD/Blu-ray można, do kina tylko jeśli lubicie czołgi, sztywne dialogi i macie za dużo kasy lub akurat się Wam nudzi.
- 4 Komentarze
- Filmy
- 28.10.2014