Podczas wczorajszej transmisji na żywo, udało mi się skończyć Lords of the Fallen. Jest to jeden z najtrudniejszych tytułów jakie dane mi jest recenzować i wcale nie z powodu poziomu trudności gry, ale z powodu natłoku ambiwalentnych uczuć, które towarzyszyły mi podczas rozgrywki.
Zacznijmy od tego, co powinno Was zainteresować od samego początku – pomimo problemów technicznych, uważam, że Lords of the Fallen to najlepsza gra CI Games w jaką zdarzyło mi się zagrać. A na pewno pierwsza, którą ukończyłem bez bólu i narzekania. Zaznaczę, że w Demon’s Souls i Dark Souls odpadłem po dwóch godzinach gry i nigdy do nich nie wróciłem, a tutaj ciosałem ile wlezie. Zapewne jest to związane z mniejszym progiem wejścia, dużo lżejszymi karami za śmierć i bardziej przystępnym sterowaniem, które nie odstrasza początkujących.
O co chodzi jakby?
Sterujemy Harkynem, wyklętym przez społeczeństwo człowiekiem, który w przeszłości sporo grzeszył, a teraz jest ostatnią nadzieją ludzkości na pokonanie tytułowych Lordów. Jego zadaniem jest przywrócenie porządku do niegdyś spokojniejszej krainy, która teraz roi się od demonów czczących starożytnego boga.
Do naszej dyspozycji oddano trzy klasy postaci – wojownika, łotrzyka i mnicha, jednak niech was nie zwiedzie nazewnictwo – mnich dzierży w łapie potężny młot i wcale nie zamierza zamodlić przeciwników na śmierć. Przy wyborze klasy postaci można zdecydować się na jedną z trzech „magii”, która zdefiniuje styl walki naszej postaci. Razem z klasą postaci, można obrać jedną z 9-ciu ścieżek, co powinno zadowolić nawet najbardziej wybrednych.
Smyraj mnie młotem sługusie!
Jak wspomniałem wcześniej, system walki jest znacznie prostszy niż ten w serii gier z cyklu Souls, więc może dlatego nie rzuciłem padem po dwóch godzinach. Może jestem dziwny, ale kiedy gra mnie męczy, sięgam po inną, szczególnie w okresie jesiennego wysypu hitów. Z Lordsami zostałem do końca i nie żałuję. Oprócz słabszego ataku, mamy też mocniejszy, który często gęsto jest też atakiem obszarowym. W sumie CI Games przewidziało 11 paczek animacji ataku, po jednym zestawie dla każdej klasy broni. Czy to miecz dwuręczny, jednoręczny, topór, włócznia, kostur czy młot – nasz bohater inaczej nimi wywija.
W zależności od preferencji możemy stać się typowym czołgiem dzierżącym w łapie dwuręczny topór lub młot i ubierającym się w najcięższe zbroje lub odwrotnie – przywdziać lekkie wdzianka i dźgać bossów w plecy za pomocą sztyletów. Różnice w ciężarze broni i ekwipunku widać gołym okiem i nikt nikogo nie ogranicza w ich doborze.
Trudna, ale nie męcząca
I tym oto krótkim zdaniem można podsumować system rozgrywki Lords of the Fallen – jest trudno, szczególnie na początku. Im dalej w las, tym prościej, ale nie dlatego, że pakujemy postać, ale dlatego, że pokarani za lekkomyślność i młodzieńcze narwanie uczymy się pokory i do każdego przeciwnika podchodzimy z należytym szacunkiem. Tutaj nawet mały pajączek może położyć odzianego w tonę metalu śmiałka. Kiedy pokonałem pierwszego bossa, już w 20 minucie gry, poczułem ogromną satysfakcję, przypłaconą minutami złości, frustracji i niemocy. Cholernie dobre uczucie.
Z racji prostszej mechaniki i nieco przystępniejszego przedstawienia świata gry, Lordsy to idealny wstęp dla Demon’s Souls i Dark Souls. Również z racji niższego progu wejścia i mniejszych kar za śmierć. Należę do nerwusów i osób mocno niecierpliwych, ale dziwna, tajemnicza siła trzymała mnie przy grze tak długo, że zdążyłem ją przejść dwukrotnie, dwoma klasami postaci. Ba! Teraz po napisaniu recenzji mam zamiar przejść ją kolejny raz, tym razem klerykiem i bawić się równie dobrze! Trudno o lepszą rekomendację.
Dobrze złożona, ale niekoniecznie przemyślana
Dla kogoś kto ogrywał Soulsy, sporo tajemnych przejść i skrótów do pozornie oddalonych od siebie lokacji są normalką, ale dla mnie były nowością i sporym ułatwieniem. Design lokacji czasami rozkłada na łopatki, by innym razem uderzyć w twarz kalką 1:1, przez którą myślałem, że niepotrzebnie się cofnąłem. Może to brak czasu, może cięcie kosztów, ale mocno razi.
Jeśli już zacząłem o minusach – jest tego równie sporo. Największym utrudnieniem jest brak mapy – gra prosi o dojście do Cytadeli, ale nie pokazuje gdzie jest Cytadela, więc czasami kręciłem się godzinę/dwie szukając lokacji, która okazała się czekać na mnie niemalże na drugim krańcu mapy, zmuszając do backtrackingu. Nie lubię tego typu motywów, a wszystko można było rozwiązać dodając prostą mapę, na której zobaczylibyśmy chociaż nazwy dużych lokacji.
Ktoś to testował?
Jestem osobą wyczuloną na wszelkie techniczne niedoróbki, a tutaj niestety było ich od groma. Nie wiem jak gra przeszła testy jakości, ale znikający całkowicie dźwięk ścieżek dialogowych i znajdowanych zwojów dopowiadających historię to jawny but w twarz gracza. Również muzyce zdarza się spóźnić i wskoczyć dopiero w połowie walki z bossem. Takie rzeczy powinno się wychwytywać przed tłoczeniem gry lub poprawić je w pierwszej łatce, czekającej na serwerach w dniu premiery gry. Dodajmy do tego sporadyczne wyrzucanie z gry do systemu konsoli – jeśli ktoś nie zapisywał gry zbyt często lub zbierał więcej dusz, może się nieźle zdziwić, kiedy powita go błąd aplikacji.
Podczas walki może razić nie zawsze dobra praca kamery, szczególnie w wąskich korytarzach. Wciskając prawą gałkę możemy namierzyć przeciwnika i o ile działa to w przypadku bossa lub jednego demona, to kiedy otacza nas więcej wrogów, systemowi zdarza się wariować. Może to doprowadzić do śmierci. Kolejnej. Bezsensownej. Frustrującej.
Boss tu, boss tam
To czym reklamowano grę, czyli walkami z Lordami, w praktyce okazuje się być bardzo podobnymi designersko przeciwnikami. Owszem, mamy demona-pająka, władających żywiołami ognia lub błyskawicy braćmi oraz parę wariacji koksów z wielkimi dwuręcznymi broniami, ale nadaremno szukać tutaj ogromnej kreatywności. Z pamięci nie podam różnicy pomiędzy Strażnikiem, Infiltratorem i Niszczycielem. Dla mnie to kolejne obiekty do ubicia. Podobne i równie nieistotne.
Nie zrozumcie mnie źle – Lords of the Fallen wyciąga u mnie CI Games z kategorii gier „za 10 zł w koszyku w Tesco” do miana firmy, która dostarczyła mi sporo radości na premierze. Patrząc na pozytywny odzew zachodnich redakcji, mam nadzieję, że za 2-3 lata dostaniemy sequel, który naprawi błędy poprzedniczki i [trzymajmy kciuki] przedstawi zjadliwą fabułę i mających jakąkolwiek charyzmę bohaterów. Ja pomimo skończenia gry nadal do niej wracam i bawię się świetnie.
Mimo wszystko warto!
Jeśli frustrowały Was Soulsy i chcecie nieco lżejszego podejścia do tematu, to warto dać szansę Lordsom. Jeśli jesteście weteranami serii gier od From Software, to w oczekiwaniu na Bloodborne nie dostaniecie lepszej wariacji tego typu rozgrywki. Jeśli jesteście amatorami tego typu gier – warto przemęczyć się przez początek i nie zniechęcać się pierwszymi 20-stoma zgonami. A teraz wybaczcie, ale kleryk nie sługa i okazji do nabicia guza szuka.
- 6 Komentarze
- Gry
- 01.11.2014