Nie da się ukryć, że premiera „Gotham” była traktowana wśród wielbicieli seriali i komiksów ze stajni DC jako najważniejsze wydarzenie tej jesieni. Sprytne podejście do historii Bruce’a Wayne’a, którego w tym serialu przedstawia się na drugim planie spowodowało, że zaciekawiony sięgnąłem po pierwsze trzy odcinki serialu.
Na razie jedno rzuca się w oczy – ostentacyjna wręcz teatralność bohaterów. Jeśli filmy Burtona były groteską, a Nolan postanowił podejść do historii nieco poważniej, tak „Gotham” plasuje się gdzieś pomiędzy. Nie każdemu taki styl przypadnie do gustu, jednak ma to swój urok. Scenografia, ujęcia – to wygląda jak żywcem wyjęte z komiksu. Niestety serial wykłada się na najistotniejszych elementach – dialogi bywają drętwe, podobnie jak gra aktorska. O ile postacie takie jak Jim Gordon i Fish Mooney starają się grać nieco asertywnie oddając pola innym bohaterom, tak Oswald Cobblepot kradnie całe show.
Piszę to całkiem poważnie – gdyby skupić się wyłącznie na jego postaci, serial urósłby w moich oczach – jego wątek jest najciekawszy, perypetie najbarwniejsze, charakter wyrazisty, a dialogi mógłbym chłonąć przez całe 40 minut każdego odcinka. Charakterystyczny sposób wysławiania i powolne budowanie imperium to coś, co zdecydowanie wysuwa się na przód wątków, które serwują nam scenarzyści. Wystraszony Bruce testujący swoje granice, obrzydliwie sprawiedliwy Gordon, skorumpowani policjanci i polityczne zagrywki bledną, kiedy na ekranie pojawia się sam Pingwin.
Na razie daję serialowi szansę i mam nadzieję, że aktorzy się rozkręcą, fabuła nie rozejdzie, a ujęcia nie utracą swojego komiksowego feelingu. Jest dobrze, ale o objawieniu tej jesieni mówić nie można.
- 5 Komentarze
- Filmy
- 10.10.2014