Uniwersum Dragon Ball nie ma ostatnio szczęścia do gier, poprzednia odsłona była co najwyżej poprawna, jednak Xenoverse pokazuje, że w marce nadal tkwi potęga. Mam przyjemność od 3 tygodni testować wersję na PC i w tym czasie Bandai-Namco zdążyło się już pochwalić, że sprzedało ponad 1,5 miliona kopii, a kolejni gracze wciąż chętnie odwiedzają sklepy.
Dragon Ball: Xenoverse to pójście w niecodziennym kierunku MMORPG, a przynajmniej paru elementów, które są charakterystyczne dla tego gatunku. Wyobraźcie sobie, że na początku tworzycie postać, gdzie nawet wzrost i waga ma przełożenie na późniejsze statystyki postaci. Do wyboru mamy jeszcze kilka ras – są ludzie, Nameczanie, Saiyanie, miniony Freezera oraz Buu-podobne, różowe maszkary.
Lądujecie w mieście-hubie, gdzie biegają inni gracze, biorą questy, ustawiają się na walki w turnieju lub razem wyruszają ratować świat. Pytanie brzmi – czy taki eksperyment się opłaci? Patrząc na komentarze graczy – jest to krok w dobrym kierunku, ale jeszcze nie można mówić o poziomie Budokai Tenkaichi 3, które po dziś dzień uważane jest za najlepszą grę o perypetiach Goku i spółki.
Wasz bohater wstępuje w szeregi stowarzyszenia, które dba o prawidłowy przebieg historii we Wszechświecie. Jeśli w czasoprzestrzeni pojawia się anomalia [typu Raditz zabijający Goku, Gohana i Piccolo], wtedy do walki wkraczamy my i musimy dopilnować, by historia wróciła na właściwy tor. Takich sytuacji jest mnóstwo i miło popatrzeć na kreatywność twórców, którzy wymyślali jak znane nam z serialu sytuacje mogły wyjść spod kontroli. Dobry pomysł, który bardzo mi się spodobał.
Po raz pierwszy w historii, seria Dragon Ball trafiła na konsole PS4 i Xbox One – mi dane było grać na PC, jednak muszę przyznać, że na najwyższych ustawieniach obrazu nie ma szału – przestrzenie są sterylne, w oczy rażą niskiej jakości tekstury – jedynie modele postaci wychodzą obronną ręką. Nie tego oczekiwaliśmy po przejściu na nowsze standardy. Śmiem twierdzić, że Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm Generation na PS3 wyglądało lepiej. W 2012 roku.
Grafika na bok – nie ona jest tutaj najważniejsza – tym co interesuje fanów to feeling płynący z wymieniania się kulami energi Ki, odpalania Kamehameha czy naparzania po mordach z Komórczakiem będąc w postaci Super Saiyana. A to Xenoverse robi dobrze – po raz pierwszy od lat miałem autentyczną radochę z wciskania kolejnych klawiszy na padzie. Pamiętam, że w poprzednich grach z serii Dragon Ball brakowało mi walki w powietrzu, ciśnięcia przeciwnikiem o glebę i dobicie go super atakiem typu Kamehameha właśnie. Zazwyczaj po wylądowaniu na podłożu, przeciwnik nie otrzymywał obrażeń z ataków energią – tym razem plecki na podłożu nie ratują go przed ostrzałem.
Z zeszłorocznego Battle of Z zapożyczono m.in. walki drużynowe i choć miło jest sklepać michę Buu w kilka osób, tak po pewnym czasie starcia zaczynają się do siebie upodabniać – bijemy z podstawowych ataków ładując pasek specjala i odpalamy potężny atak z użyciem energii Ki. I tak w kółko. Wprawdzie uczymy się nowych ciosów i farmimy coraz lepsze przedmioty dla naszej postaci, ale od pewnego momentu ilość czasu którą trzeba na to przeznaczyć znacznie przewyższa bonusy, które nas za to czekają. Jeśli ktoś chce – droga wolna, dla mnie szkoda było czasu :)
Niestety muszę trochę ponarzekać na wymóg podłączenia do sieci podczas gry – nie ma możliwości, by bez internetu przejść chociażby kampanię. Jeśli gra wykryje brak połączenia z internetem, wtedy wywala nas do menu głównego. Problem ten dotyczy w głównej mierze konsol – ja grałem na PC i nie zdarzyło mi się, by gra samoczynnie się wyłączała lub wracała do menu głównego, ale moi koledzy ogrywający ją na konsolach mocno psioczyli na to rozwiązanie. Aż chciałoby się poprosić ekipę twórców o bardziej dopracowany system zniszczeń, ale mam nadzieję, że poprawią to w kolejnej grze, którą najprawdopodobniej dostaniemy za rok – maksymalnie dwa. Dziwnie wygląda rzucanie w kierunku ziemi Genki Damy, a później szukanie chociaż najmniejszego śladu na podłożu, którego nie doszukamy się nawet gdybyśmy spędzili nad tym całą dobę. Słabo, ale mam nadzieję, że wnioski zostaną wyciągnięte i za rok zaskoczą nas czymś lepszym.
Na pochwałę zasługuje możliwość wyboru oryginalnej, japońskiej ścieżki dźwiękowej. Kto woli po angielsku, ten niech kala swoje uszy, prawdziwi fani docenią oryginalny dubbing i nie wrócą do profanowanej wersji :) Polakom przydałaby się również wersja francuska, która przypomniałaby jak to się pierwej oglądało DBZ na RTL7. Na minus muszę zaznaczyć lokalizację, która choć broni się przez większość czasu, tak przetłumaczenie Kakarotto jako Kaszalot nie zdzierżę. Kwiatków jest więcej, ale lepiej nie kopmy leżących lokalizatorów.
Komu trzeba zapłacić, byśmy otrzymali Budokai Tenkaichi na nowszej generacji? Jako fan uniwersum Dragon Ball jest mi smutno, że tak dobry potencjał jest co roku marnowany, kiedy konkurencyjne Naruto świetnie sobie radzi. Bandai-Namco – może czas zmienić priorytety?
- brak komentarzy
- Gry
- 20.03.2015